Ordynator SOR twierdzi jednak, że zachowanie pracowników było jak najbardziej poprawne, a oskarżenia Jagielskiego uważa za bezzasadne i kompletnie niezgodne z prawdą.
- Żona zmarła na moich rękach - opowiada ze łzami w oczach Piotr Jagielski.
Po karetkę do chorej żony dzwonił kilka razy. Pierwszy raz 6 listopada po południu. Kobieta miała silne bóle w klatce piersiowej. Wówczas karetka zabrała Małgorzatę Janczuk-Jagielską do szpitala.
- W trakcie pobytu chora została zbadana przez lekarza oraz wykonano badania diagnostyczne. Po wykluczeniu chorób stanowiących wskazanie do leczenia szpitalnego, bez dolegliwości i w stanie ogólnym dobrym, została wypisana ze szpitala. Postępowanie było typowe i wykonano wszystkie zgodne z procedurami czynności - mówi Mirosław Górski, ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Kwidzynie.
Zobacz również:
Pogotowie w Kwidzynie: Ostry ból podbrzusza nie wystarczył, by przyjechało pogotowie
Krótko po tym Jagielska zadzwoniła do męża, by ten odebrał ją ze szpitala. Do domu dojechali około godziny 21.
- Po około dwóch godzinach żona znów dostała ataku. Objawy były takie same jak w ciągu dnia, lecz po godzinie ustąpiły - mówi Jagielski.
Silne kłucia i bóle powróciły dwa dni później, 8 listopada późno wieczorem. Piotr Jagielski twierdzi, że gdy dzwonił po karetkę pogotowia po godz. 23, dyspozytorka, która przyjmowała zgłoszenie, nie kwapiła się do tego, by karetkę wysłać jak najszybciej.
- Początkowo nie chciała przysłać karetki pogotowia, mimo tego, że poinformowałem, że podejrzewam zawał serca - opowiada rozgoryczony.
W końcu jednak zgłoszenia zostało przyjęte, a zespół medyczny wyjechał do wezwania.
Zdaniem Mirosława Górskiego sytuacja wyglądała zupełnie inaczej, a co więcej, telefonu o wskazanej przez Jagielskiego godzinie miało w ogóle nie być.
- Tego dnia Jagielski karetkę wzywał tylko raz, o godz. 0.34. Przesłuchałem nagrania rejestratora i nie ma tam żadnego wcześniejszego zgłoszenia. Dyspozytorka po zebraniu standardowego wywiadu, bez dyskusji i zwłoki wysłała do chorej karetkę nocnej obsługi chorych. Poza tym wezwanie nie sugerowało, że chora jest w stanie ciężkim lub tym bardziej w stanie zagrożenia życia. Jako powód wezwania mąż pacjentki zgłaszał nerwicę i złe samopoczucie. Zespół wyjechał o godz. 0.40, na miejscu był o godz. 1.00. W tym dniu występowała gęsta mgła, utrudniająca jazdę. Nagranie rozmowy stanowi niezbity dowód, że postępowanie dyspozytorki było prawidłowe - twierdzi ordynator SOR.
Polecamy także:
Szpital w Kwidzynie: Leszek Czarnobaj już nie kieruje szpitalem
Zdaniem Piotra Jagielskiego, karetka wcale nie wyjechała tak szybko, jak opisuje to Górski. O jej przyjazd musiał się upomnieć raz jeszcze.
- Po około godzinie zadzwoniłem po raz kolejny. Powiedziano mi, że pogotowie już wyjechało. Minęło jeszcze około pół godziny, zanim karetka dojechała - opowiada Jagielski.
Po przyjeździe lekarz zobaczył w jakim stanie znajduje się żona Jagielskiego (stwierdził bezdech i brak kontaktu) i przystąpił do reanimacji. Do pomocy wezwał jeszcze zespół karetki reanimacyjnej, która na miejscu pojawiła się po około pół godziny.
- Przez ponad godzinę prowadzono reanimację, która niestety okazała się bezskuteczna - relacjonuje Górski.
Rozbieżności pojawiają się również przy kwestii natychmiastowego wystawienia karty zgonu Małgorzaty Janczuk-Jagielskiej. Mężczyzna twierdzi, że nie domagał się, by taki dokument został na miejscu wystawiony. Zdaniem ordynatora, Jagielski usilnie się jej domagał.
- Mam przynajmniej trzech świadków na to, że karta zgonu została wystawiona pod presją pana Jagielskiego - przekonuje ordynator Górski.
Jagielski w najmniejszym stopniu nie akceptuje wyjaśnień szpitala. - To wierutne bzdury - denerwuje się i zapowiada, że tej sprawy tak nie zostawi.
Jego rozgoryczenie jest tym większe, że to nie pierwszy przypadek, kiedy miał problemy z wezwaniem karetki. Pod koniec października żona, wzywała pogotowie do 17-letniej córki Joanny, która skarżyła się na bardzo silne bóle brzucha.- Przyjazdu odmówiono, ponieważ uznano, że może to być zwykłe zatrucie pokarmowe. Jak przekazała mi później żona, dyspozytorka sugerowała, że córce mógł po prostu zaszkodzić obiad - opowiada Jagielski.
Rodzinie polecono, by na własną rękę udali się do najbliższego ośrodka zdrowia w Gardei. Dopiero tam lekarz rodzinny skierował dziewczynę do kwidzyńskiego szpitala. Po wykonaniu podstawowych badań, dziewczynę z podejrzeniem zapalenia wyrostka robaczkowego, skierowano do Szpitala Specjalistycznego w Grudziądzu.
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?