Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

To była szychta: Flancowanie pieprzu i kobieta...

oprac. PG
Na zdjęciu Stara Kopalnia - dawniej kopalnia Thorez i Julia
Na zdjęciu Stara Kopalnia - dawniej kopalnia Thorez i Julia Dariusz Gdesz (zdjęcie ilustracyjne)
Jak doświadczony górnik mądralę z Politechniki w konia zrobił i dlaczego młody pracownik wcale nie miał o to żalu? Przeczytaj w kolejnym odcinku opowieści: To była szychta...

W latach 50. ub. stulecia sytuacja w górnictwie wałbrzyskim nie była stabilna. Brak było podstawowej siły roboczej – do łopaty. Powołano górnicze Bataliony Robocze, złożone z młodych ludzi, niepewnego pochodzenia (wrogowie narodu) lub tych co mieli konflikt z prawem. Zatrudniano więźniów za popularne przestępstwa (liczono im za rok pracy dwa lata odsiadki). I co było dramatem, kobiety (młode dziewczyny) pod ziemię, gdzie obsługiwały taśmociągi (na guziki). Konglomerat języków, nawyków, zwrotów nie przeszkadzał stworzyć solidarnej załogi, z którą doskonale się pracowało. Z pracownikami Zakładów Karnych (mieli specjalne znaki na ubraniach) za paczkę herbaty „Ulung” załatwiałem pracę, której nikt nie chciał wykonać. W 1956 roku Gomułka po dojściu do władzy zlikwidował Bataliony Robocze Wojskowe, więźniów górników i zabronił pracy kobietom w kopalni.
Nastąpiło raptowne zmniejszenie załóg i w 1959 roku weszła ustawa, która pozwalała młodym ludziom odbywać zastępczą służbę wojskowa w kopalni w ciągu. Za miesiąc pracy – pobierano normalną zapłatę za pracę i było się weteranem żołnierzem górnikiem. Korzystało z tego wielu młodych ludzi.

Po wypadkach marcowych 1963 roku pracę w kopalni Mieszko podjęło bardzo wielu, młodych ludzi, studentów wrocławskich uczelni.
Wśród nich są tacy, którzy po odbyciu 20-miesięcznej służby w kopalni powrócili na uczelnie i są (byli) pracownikami naukowymi Politechniki, jak np. prof. Władysław F.
Do pracy na oddz. G–1, na którym pracowałem jako sztygar trafił relegowany z Politechniki Wrocławskiej Irek, tak miał na imię, bardzo grzeczny i pracowity chłopak. Prosił o skierowanie na trzecią zmianę, bo on kocha maszyny. Przydzieliłem go do zespołu starego, doświadczonego górnika Wojciecha P., repatrianta z Francji, ale nie północnej. W południowej, w „Masywie Centralnym” były kopalnie gdzie coś wydobywano, ale Wojtek nie chciał o tym mówić. W czasie pracy przy naprawach remontowych dużo się rozmawiało i między Irkiem a p. Wojciechem nawiązała się nić sympatii. Pan Wojtek opowiadał o Francji, rodzinie, synku, który był strzałowym i córce, co Irka bardzo zainteresowało. Kiedyś w sobotę p. Wojciech powiedział do Irka „Pospieszmy się dziś, może uda się wcześniej wyjechać, bo mam dużo roboty w ogródku”. Irek zapytał co to za robota: „Może ja pomogę?”. Wojtek zbył go krótko: „Pieprz będę flancował” i rozmowa się urwała. Irek cały tydzień myślał, kombinował, jak pieprz w Polsce? Niemożliwe! Ale tak doświadczony autorytet wśród górników z południowej Francji na pewno wie co mówi. Irek zaczął delikatnie p. Wojciecha wypytywać o szczegóły uprawy pieprzu. Ten „mieszał”, mówił „zajmij się robotą”, później pogadamy. W piątek p. Wojciech mówi do Irka: „W sobotę po szychcie jedziemy do Glinika. Będziemy flancować pieprz.”. Irek zaniemówił i o nic więcej nie pytał. W sobotę przyszedł do pracy na nockę „odsztyftowany”, elegancki. Rano, po wyjeździe szybko na dworzec, pociągiem do Kamieńska i do domu p. Wojciecha. Irka prócz pieprzu interesowała córka p. Wojciecha.

Po wejściu do domu p. Wojciech przedstawił rodzinę, małżonkę, córkę i syna Jana, którzy byli przygotowani na tę wizytę. Poproszono Irka do pokoju, gdzie przygotowano wystawne śniadanie, p. Wojciech robił doskonałe wina z porzeczek i dzikiej róży i tymi popijano na wzór francuski, smakowite jadło. Irek się trochę ociągał, ale po dwóch głębszych rozmowa była luźna. Po pewnym czasie zmęczenie pracą i wino zrobiły swoje. Irek zasnął w objęciach p. Wojciecha ubrany w pidżamę. Przebudzenie było zaskoczeniem – ja, gdzie, u kogo? Przecierał oczy. Stojący nad nim p. Wojciech jak „Anioł Stróż” rzekł spokojnie – wstawaj zaraz będzie obiad. Po obiedzie Irek otrzymał pięknie opakowany w gazetę pakunek, zawiniątko (flance pieprzu). Jan – syn Wojciecha odprowadził go na stację kolejową Kamieńsk. Irek zamieszkiwał u siostry w Sobięcinie. Po powrocie do domu opowiadał jak był ugoszczony przez swojego majstra, przodowego, co jadł, jakie pił wino, o córce nie wspominał...

– Ale siostro kochana będziemy bogaci, bo dostałem flance pieprzu i wiem jak je rozplenić.
Siostra i szwagier uwierzyli opowieściom Irka, bo po przyjściu do domu włożył je do wody by nie zwiędły. Po przyjściu na działkę rozwinięto gazetę i ukazały się im piękne, intensywnie zielone flance, dobrze ukorzenione, a między nimi kartka z napisem „Jasnota biała” (to gatunek pokrzywy rosnącej dziko, używanej jako środek leczniczy). Co tam się działo, pół kopalni z Irka się śmiało – a on dalej pracował z p. Wojciechem i ufał mu bezgranicznie i dziękował za pieprz, bo poznał piękną dziewczynę. Picer

Tekst został opublikowany w Panoramie Wałbrzyskiej z 24 kwietnia 2012.

Przeczytaj również:

Pierwsze biedaszyby i prosiak

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na walbrzych.naszemiasto.pl Nasze Miasto