Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Miasto duchów" Krzysztofa Bochusa już w sklepach. Wiosną "Boski znak", druga część "Listy Lucyfera" [ROZMOWA]

Arkadiusz Kosiński
Arkadiusz Kosiński
fot. materiał prasowy
Do sklepów trafiła nowa książką Krzysztofa Bochusa. To czwarta część sagi kryminalnej o oficerze niemieckiej policji Christianie Abellu. O „Mieście duchów”, miłości do Pomorza, drugiej części „Listy Lucyfera”, ale i nie tylko, z autorem pochodzącym z Kwidzyna, rozmawia Arkadiusz Kosiński.

Trudno się Panu rozstać z Christianem Abellem.
To pierwszy wykreowany przez mnie bohater. Rodził się w mojej głowie przez kilka lat, zanim ożył na kartach „Czarnego manuskryptu”, rozpoczynającego serię z radcą kryminalnym Abellem w roli głównej. Nic dziwnego, że przywiązaliśmy się do siebie….Faktem jest, że „Szkarłatna głębia” miała być końcowym akordem mojej pomorskiej sagi kryminalnej. Wielu czytelników domagało się jednak powrotu radcy Abella. Pomyślałem, że nie ma co grymasić. Przecież to zaszczyt dla autora, gdy czytelnicy tak żywo odbierają stworzoną przez niego postać. I Abell powrócił do miasta, któremu tak wiernie służył, i które go w ostatecznym rozrachunku - zdradziło go i porzuciło. Tak powstało „Miasto duchów”: mocny thriller z rozbudowanym wątkiem sensacyjnym: o zbrodni, samotności i winach, które nigdy nie ulegają przedawnieniu.

Był już Kwidzyn, Gdańsk, Sopot, Mierzeja Wiślana. Oczywiście pomijając fakt, że Pomorze to pańskie rodzinne strony, co takiego urzeka w nim Pana, że tak chętnie lokuje tu akcję swoich powieści?
Zawsze powtarzam, że Pomorze to moja Ziemia Obiecana. Trudno o bardziej wdzięczne tworzywo literackie. Ze swoją trudną, wielowarstwową historią i wspaniałymi zabytkami stanowi idealną scenerię dla moich książek utrzymanych w stylu retro. Proszę pamiętać, że pisarze zawsze poszukują własnej ścieżki, a oryginalne tło to jeden ze sposobów na wyróżnienie ich powieści. Marek Krajewski opisał już Breslau, Grzegorz Kalinowski przedwojenną Warszawę, a Ryszard Ćwirlej w czasach nam bliższych - Wielkopolskę z czasów MO i realnego socjalizmu. Moją ambicją było literackie zdyskontowanie atutów i walorów Pomorza: krzyżackich zamków i podziemnych krypt, majestatycznych katedr i świątyń, portowych zaułków i nabrzeży, menonickich wiosek i willi zamożnych mieszczan w sopockim „Weltbad”. I tak akcja pierwszej powieści, „Czarnego manuskryptu” toczy się w przedwojennym Marienwerder (Kwidzyn) oraz Marienburgu (Malbork), w cieniu krzyżackich zamczysk. Fabuła „Martwego błękitu” rozgrywa się w Wolnym Mieście Gdańsku, w willach bogatych patrycjuszy i żydowskich wielbicieli Kabały. A w „Szkarłatnej głębi” zapraszam czytelników w swoistą podróż w czasie, na zamieszkałą przez menonitów Mierzeję Wiślaną. W „Mieście duchów”, powracam do Gdańska końca roku 1944, żyjącego w przeczuciu nadchodzącej Apokalipsy. I jeszcze coś - nigdy mentalnie nie wyjechałem z Gdańska, chociaż od wielu lat mieszkam w Warszawie. Uwielbiam to miasto i to ono stanowi dla mnie nieustanne źródło inspiracji.

Ile Krzysztofa Bochusa jest w tak ukochanym przez czytelników radcy niemieckiej policji kryminalnej?
Oczywiście, nie jestem Abellem, a Abell nie jest mną. To tylko postać wykreowana w mojej wyobraźni. Żaden bohater literacki nie powstaje jednak z powietrza, autor buduje jego postać z własnych doświadczeń, klisz literackich i skojarzeń przechowywanych we własnej pamięci jak w bibliotece. Chciałem stworzyć postać prawdziwą w jej wzlotach i upadkach, bohatera nie papierowego, ale też i nie spiżowego. Abell to postać w jakimś sensie tragiczna, przychodzi mu żyć w trudnych czasach, kiedy niemal codziennie łamane są ludzkie kręgosłupy, a świat oparty na pewnym niekwestionowanym ładzie moralnym odchodzi w przeszłość. Jest oficerem policji i to na tym polu musi udowodnić, że ma nie tylko talent do rozwikływania skomplikowanych zagadek kryminalnych - ale także własne zdanie i charakter.

"Miasto duchów" to czwarta część sagi przygód przenikliwego oficera. W jednym z wywiadów przy premierze „Listy Lucyfera” mówił Pan, że to już ostatni akord tej kryminalnej symfonii. Czy rzeczywiście?
Taki mam zamiar. Seria z Abellem tworzy pewną kompletną całość. Stanowi rodzaj zamkniętego konceptu literackiego. Te książki to oczywiście kryminały, inteligentna rozrywka dla odbiorców lubiących ten gatunek literacki. Jednocześnie jednak to pewien fresk, obraz rozpięty na ramach historii, panorama ludzkich postaw i charakterów ukazanych w ciągu kilkunastu lat, które są przełomowe dla losów Gdańska i Pomorza. Wydarzenia opisywane w książce toczą się pod koniec wojny. Za kilka miesięcy ukochany przez radcę Gdańsk zamieni się kupę gruzów. Trudno mi sobie wyobrazić Abella w tej nowej, powojennej rzeczywistości. Pewna epoka dobiegła końca, rachunki wyrównane… Życie nauczyło mnie jednak, że nigdy nie należy mówić nigdy.

W swoich książkach nie unikał Pan nawiązań do Kwidzyna, czy też Marienwerder. Jak będzie tym razem? I z czym będzie się mierzył główny bohater?
Nie chciałbym spoilerować treści książki i odbierać w ten sposób przyjemności czytelnikom, którzy dopiero po nią sięgną. Mogę jednak zdradzić, że w „Mieście duchów”, Abell powróci do rodzinnego miasta. Marienwerder odgrywa ważną rolę w fabule książki, jest scenerią kluczowych wydarzeń. W ten sposób niezwykła podróż Christiana Abella - spięta swoistą klamrą - dobiega końca. To w Marienwerder, w „Czarnym manuskrypcie”, ruszał na swoją krucjatę przeciwko złu, i to w tym mieście kończy się jego osobista epopeja. Miasto Kwidzyn jest zresztą patronem medialnym książki, co mnie bardzo cieszy. To tutaj bowiem ukształtowałem się jako człowiek, i to tutaj mam najwierniejszych czytelników.

Podczas swojego ostatniego spotkania w Kwidzynie zapowiedział Pan, że pracuje nad drugą częścią „Listy Lucyfera”. Kiedy planuje Pan jej premierę i co tym razem szykuje dla czytelników?
„Boski znak”, bo tak nazywać się będzie kontynuacja "Listy lucyfera”, ukaże się nakładem wydawnictwa Skarpa Warszawska, prawdopodobnie wiosną przyszłego roku. To będzie osobna historia, utrzymana w konwencji powieści sensacyjnej. Rozmyślnie stworzyłem nowego bohatera i nową serię, aby trochę odpocząć od retro kryminałów i spróbować swoich sil w nowym gatunku. Mam nadzieję, że taka odmiana dobrze mi zrobi. Powieści z Adamem Bergiem to inny format literacki: są lżejsze, z mocno podkręconą akcją, i współczesne do szpiku kości. Cieszy mnie, że książka spotkała się z tak ciepłym przyjęciem i już po kilku miesiącach dopracowała się statusu bestsellera. Obie serie łączy jednak pewien wspólny mianownik. Redaktor Adam Berg to bowiem w prostej linii wnuk radcy Abella. Mam nadzieję, że będzie godnym następcą swego dziadka.

Prawnicza seria o mec. Joannie Chyłce, autorstwa pańskiego kolegi po fachu Remigiusza Mroza, doczekała się ekranizacji w postaci serialu. Widzi Pan Abella na szklanym ekranie? A może już pojawiły się jakieś propozycje?
Gratuluję Remigiuszowi, podobnie jak Wojtkowi Chmielarzowi, ekranizacji ich powieści. Oczywiście, chętnie widziałbym Abella na szklanym ekranie, ale nie otrzymałem żadnej propozycji w tej materii. Zapewne prędzej doczekam się wydań obcojęzycznych.

W jednym z wywiadów zdefiniował Pan uprawiany przez siebie gatunek, jako erudycyjne powieści kryminalne dla koneserów. Mógłby pan rozwinąć tę myśl?
Oznacza to tyle, że staram się zachować swoje literackie DNA, ów odcisk palca, który mnie jakoś - w moim mniemaniu - definiuje w oczach czytelników. Wyróżnikiem tego stylu jest, jak sądzę, łączenie fikcji z faktami historycznymi oraz pewna dbałość o język opowiadanych historii. Dodałbym jeszcze widoczne zamiłowanie do kodów kulturowych i szyfrów, zagadek historii, dzieł sztuki i precyzyjnego odmalowywania tła społecznego. To właśnie te wątki stanowią moje literackie podglebie i właśnie one pojawiają się w moich powieściach najczęściej. Mam wrażenie, że czytelnicy, którzy moje książki odbierają najżywiej, są trochę do mnie podobni w tym sensie, że też się tymi motywami interesują.

„Człowiek nigdy sam nie decyduje o pisaniu książki; (…) książka jest jak blok cementu, który zaczyna tężeć, a możliwości działania autora ograniczają się do bycia na miejscu i czekania w rozpaczliwej bezczynności, aż proces powstawania książki sam z siebie się rozpocznie” - napisał Michel Houellebecq w książce „Mapa i terytorium”. Każdy, kto choć raz spróbował przelać na papier swoje myśli i ułożyć je w jakąś zgrabną całość wie, że ten proces boli bardziej niż wizyta u dentysty. Więcej, czasami jest tak, że chcemy pisać, ale nie możemy. Jak jest w Pana przypadku? Czy wzorem francuskiego pisarza swoje musi Pan „wychodzić” z książką w głowie i niezależnie od siebie odczekać, by w końcu usiąść do pisania, czy wręcz przeciwnie, słowa wylewają się Panu z rękawa?
Dobry i trafny cytat. Muszę go sobie zapamiętać. Rozpoczynając pracę nad nową książką mam w głowie całą oś fabularną, głównych bohaterów i sekwencję zdarzeń. Nie oznacza to jednak, że dysponuję szczegółowym planem całej książki, od pierwszej do ostatniej strony. W każdym akcie twórczym nadchodzi bowiem taki moment, kiedy pióro zaczyna samo prowadzić. Nigdy nie wiem do końca, jak rozwinie się dany wątek, dopóki go nie skończę. I to jest najbardziej fascynujące w pisaniu, dlatego właśnie warto tworzyć, aby najpierw dotknąć granic własnej wyobraźni, a potem sprawdzić czy tej magii ulegają także inni.

Wróćmy na chwilę do początku. Od premiery „Czarnego manuskryptu” minęły już ponad dwa lata, choć pamiętam jakby to było wczoraj. A Pan pamięta jak to się stało, że postanowił Pan rozpocząć swoją przygodę z prozą?
Karierę pisarską rozpocząłem w wieku dojrzałym, ale trudno byłoby mnie nazwać nowicjuszem. Przez wiele lat byłem zawodowym dziennikarzem, wykładałem na wyższej uczelni, parałem się marketingiem. Napisałem wiele tekstów i artykułów, ale wszystko to były formy krótsze i bardziej ulotne. Pomysł napisania rasowego kryminału w scenerii krzyżackich zamków chodził mi po głowie od lat, ale zawsze brakowało mi czasu na realizację tego zamierzenia. Właściwy moment nadszedł w 2016 roku. Przygotowywałem się wtedy do bardzo skomplikowanej operacji serca. Wiedziałem, że może być różnie. Czekając na zabieg zacząłem pisać, aby nie myśleć o złych rzeczach. Tak powstał „Czarny manuskrypt”. Mogę więc powiedzieć, że literatura stała się dla mnie dla mnie rodzajem terapii.

Czy oprócz drugiej części „Listy Lucyfera” ma Pan już w głowie pomysły na kolejne książki?
Podpisałem umowę na opowiadanie do kolejnej antologii kryminalnej , którą przygotowuje mój wydawca, Skarpa Warszawska. Znajdę się w towarzystwie najlepszych polskich pisarzy, parających się tym gatunkiem. Książka powstaje przy współudziale Muzeum Narodowego w Warszawie, reszta to jeszcze tajemnica. Później zamierzam sobie zrobić przerwę i zresetować umysł. Mam pewien pomysł na kolejną książkę, ale za wcześnie o tym mówić. W tej profesji jedna świetna myśl czy niespodziewana iluminacja zmienia wszystko…

Dziękuję za rozmowę.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kwidzyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto