Magdalena z Kwidzyna wygrała walkę z guzem z mózgu, ale straciła wzrok. "Ostatni raz widziałam twarz synka, gdy miał rok"
W końcu mąż zawiózł mnie na pogotowie, było ze mną bardzo źle. Tam zrobili tomografię i wtedy go znaleźli - ogromnego guza mózgu, który usadowił się przy czole, na obu półkulach jednocześnie. Płakałam, pytałam lekarzy, czy umrę. Miałam przecież synka, męża, byłam taka młoda! Nie ukrywali przede mną, jak bardzo jest źle. Guz rósł tak szybko, że nie mieścił się i zaczął uciskać, przez co rosło ciśnienie w mózgu, które rozpychało zdrowe tkanki... Nie trzeba było mnie namawiać na operację - chciałam trafić na stół jak najszybciej, najlepiej zaraz, już. Żeby synek nie zauważył, że nie ma mnie w domu. Lekarz powiedział wprost - jest duże ryzyko zgonu na stole operacyjnym. Wahał się, mówił, że taka operacja na dwóch półkulach jednocześnie jest bardzo niebezpieczna. Poczułam, że ziemia usuwa mi się spod stóp. Zemdlałam… Bez operacji guz i tak by mnie zabił, a tak przynajmniej miałam jakąś szansę… Nie da się opisać strachu, który czułam, który mnie sparaliżował. Myślałam tylko o tym, jak mój synek i mąż poradzą sobie beze mnie? Dzień przed operacją mąż zgolił mi głowę. Wiedziałam, że będziemy płakać razem, postanowiłam więc, że możemy robić to ze śmiechu, dlatego wygłupialiśmy się, jakby śmierć nie czekała za rogiem… Patrzyłam w oczy mojego ukochanego i zastanawiałam się, dlaczego nas to spotkało… Przed wejściem na salę lekarz uspokajał mnie, że wszystko będzie dobrze. Czułam, że przeżyję, bałam się tylko utraty wzroku, ale przecież ryzyko było minimalne, bo nie było szans, by lekarz uszkodził nerwy wzrokowe.