Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Książki z zakurzonej półki: Günter Grass, „Spotkanie w Telgte”. Huzarzy, muszkieterzy i poeci

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Günter Grass, „Spotkanie w Telgte”, Wydawnictwo Czytelnik, 1992 r., liczba stron:181
Günter Grass, „Spotkanie w Telgte”, Wydawnictwo Czytelnik, 1992 r., liczba stron:181 fot. archiwum
Powieść „Das Treffen in Telgte”, bo tak brzmi tytuł niemieckiego oryginału, wydana została w roku 1979 przez oficynę Luchterhand. Do polskich czytelników „Spotkanie w Telgte” trafiło w roku 1992 za pośrednictwem gdańskiego Wydawnictwa Oskar. Jest to, jak pisze w posłowiu tłumacz, Sławomir Błaut, jeden z najcelniejszych utworów Grassa, a zarazem - obok „Kota i myszy” - najkrótszy.

Rzeczywiście 135 stron to niewiele. Nie objętość jest tu jednak istotna. Tym, co wyróżnia tę minipowieść spośród innych utworów autora „Blaszanego bębenka”, jest fakt, iż „Spotkanie w Telgte” to jedyna w dorobku Grassa powieść historyczna… On, tak głęboko zaangażowany we współczesność i w kaszubszczyznę, napisał coś, czego akcja rozgrywa się w roku 1647! I to w dodatku nie na Kaszubach.

Na powieść historyczną krytyka literacka patrzy zwykle z pewną podejrzliwością. Tak się jakoś składa, że ten gatunek literacki zdominowali tacy pisarze jak Henryk Sienkiewicz czy Aleksander Dumas (ojciec), którzy lubowali się w łopocie husarskich skrzydeł, szczęku muszkieterskich szpad, w intrygach panujących i w dworskich miłostkach. Na kartach ich dzieł roi się od królów, książąt, pięknych kurtyzan lub delikatnych dziewic, w obronie czci których walczą niezłomni rycerze - różne Atosy, Portosy, Kmicice i Zbyszki z Bogdańca. Literatury tej - niegdyś bardzo popularnej, pisanej „ku pokrzepieniu serc” - dziś trochę wstydliwie przemilczanej, nawet dzieci nie bardzo chcą czytać. Za to nadal książki takie stanowią znakomite tworzywo dla twórców filmów i seriali.

W „Spotkaniu w Telgte” nie ma efektownych pojedynków, konnych pościgów i ucieczek, ani nawet dam dworu, do których okien po sznurowej drabince wspinają się zuchwali rycerze. Książka na pewno nie nadaje się na film, zwłaszcza z serii „płaszcza i szpady”. I chociaż opisuje wojnę, przez historyków zwaną trzydziestoletnią, my jej nie widzimy.

Gdzieś w tle mówi się o toczących się potyczkach i o kurierach biegających z miasta do miasta z coraz to nowymi propozycjami pokoju. Pojawia się jeszcze profesor literatury ze Straßburga, Johann Matthias Schneuber, który narzeka na tyłek obolały od płazów rapiera, jakich mu nie oszczędzili spotkani na drodze rabusie. Są zamieszkali na Śląsku pisarze i wydawcy, którzy muszą, jadąc do Westfalii, zaopatrzyć się w glejt szwedzkiego generała Wrangla. I jeszcze utalentowany student Johannes Scheffler, który o mało nie traci życia, gdy próbuje się ująć za wbijaną na pal chłopką.

Ale to tylko odpryski wojny. O wiele istotniejsza jest tu kwestia nakarmienia i zakwaterowania kilkudziesięciu ludzi w zrujnowanym trzydziestoletnimi przemarszami wojsk kraju - pisarzy i wydawców, którzy z całych Niemiec zjeżdżają do oberży w pobliżu miasteczka Telgte w Westfalii, aby tu uchwalić apel do możnych tego świata o zawarcie trwałego pokoju.

Wydawca sugeruje, że Grass poprzez analogie chciał ukazać w „Spotkaniu w Telgte” wiek XX. I że jest to powieść z kluczem… Spotkanie pisarzy w Telgte ma być pretekstem dla Grassa, aby opowiedzieć o dysputach istotnej dla jego twórczości „Grupy 47”.

Dziwny to zabieg, jak na pisarza z wolnego świata. Ucieczką w minione wieki i metaforą posługiwali się twórcy krajów realnego socjalizmu. W ten sposób oszukiwali cenzurę i przemycali tematy, których nie mogli opisać wprost. Grass nie musiał tego robić. Wydaje mi się więc, że raczej potraktował ów fikcyjny zjazd prawdziwych pisarzy epoki baroku jako żart literacki. Może jako próbę udowodnienia sobie i czytelnikom, że potrafi napisać coś zupełnie odmiennego, niepasującego do wcześniej stworzonych powieści.

Jeśli tak było, jest to próba w pełni udana. Choć jak już wspomniałem, nie ma tu tętentu koni ani wystrzałów muszkietów. W oberży właściwie nie dzieje się nic innego, co znamy z wielu zjazdów pisarzy. Poeci i prozaicy czytają swoje utwory, dyskutują, kłócą się, narzekają na dostarczane im posiłki, a w nocy oddają się romansom z miejscowymi dziewkami.

Jeśli coś przypomina o toczącej się wojnie, to chyba poczynania Hansa Jakoba von Grimmelshausena, zbrojnego opiekuna zjazdu, który ze swoimi żołnierzami dba, aby jego podopiecznym nie zabrakło dachu nad głową i suto zastawionego stołu.

Mimo pozornej monotonii powieść czyta się gładko. Grass dba w niej o szczegóły. Czuć staranność w opisach warunków życia i mentalności ludzi żyjących w XVII wieku, ich obyczajów i sposobu myślenia.

Może tylko apel do władców uchwalony w gospodzie przypomina bardziej wiek XX. Dziś tego rodzaju apele podpisywane przez grupy intelektualistów są chlebem powszednim. Współcześnie mało kto bierze je sobie do serca, a co dopiero w czasach wojny trzydziestoletniej… Nie wierzę, że jakikolwiek władca mógł się wówczas liczyć z głosem układaczy rymów. I aby oni mieli złudzenia, że wyrażeniem swojej opinii mogą wpłynąć na bieg dziejów.

Ale też i tę kwestię Grass potraktował z humorem - gdy po długich sporach i dyskusjach kolejny tekst apelu został wreszcie napisany, dokument ów ginie w pożarze gospody. Pisarze pamiętali, aby uciekając przed płomieniami wynieść swój skromny dobytek, ale zapomnieli manuskryptu, ku uchwaleniu którego zjechali się ze wszystkich zakątków Niemiec.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Książki z zakurzonej półki: Günter Grass, „Spotkanie w Telgte”. Huzarzy, muszkieterzy i poeci - Dziennik Bałtycki

Wróć na kwidzyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto