Przed pierwszym gwizdkiem sędziego kibice mogli oklaskami podziękować juniorom młodszym Arki za zdobycie tytułu wicemistrzów Polski, a dyrektor sportowy Andrzej Czyżniewski sukces trenera Roberta Wilczyńskiego i jego młodych zawodników "wycenił" bardziej konkretnie, finansowymi nagrodami. To był taki sympatyczny wstęp do tego, co miało się dziać w walce o ligowe punkty na Narodowym Stadionie Rugby. Rzut oka na składy Arki i Górnika mógł tylko utwierdzić, że obaj szkoleniowcy niczym się nie zaskoczyli, stawiając na tych samych zawodników co przed tygodniem, kiedy to zabrzanie wygrali w Lubinie, a gdynianie zremisowali z Lechem w Poznaniu. Dariusz Pasieka nie zaryzykował więc gry z dwoma napastnikami, ale postawił od pierwszej minuty, kosztem Josepha Mawaye, na Mirko Ivanovskiego.
W zasadzie pierwsze 30 minut tego meczu w sprawozdaniu można pominąć. W tym czasie tylko błąd Denisa Glaviny, stracił piłkę przed własnym polem karnym, spowodował stan zagrożenia przed bramką gospodarzy, zakończony ostatecznie rzutem rożnym.
- My chcemy gola, Areczko, my chcemy gola... - zaśpiewali po raz pierwszy gdyńscy kibice, przypominając swoim zawodnikom, że oczekują na bardziej wymierne efekty ich gry.
Gola nie było, ale w 30 minucie pierwszy celny, chociaż niegroźny, strzał w tym meczu oddał na bramkę Arki Grzegorz Bonin. Minutę później Mariusz Przybylski w polu karnym Górnika kopnął piłkę wprost pod nogi Pawła Zawistowskiego. Do bramki zabrzan było nie więcej niż 10 metrów, ale Zawistowski nie skorzystał z tego prezentu, trafiając futbolówką w bramkarza gości. Wyszła z tego kontra zabrzan. W jej finale Piotr Gierczak precyzyjnym podaniem "uruchomił" Tomasza Zahorskiego, który znalazł się w sytuacji sam na sam z Norbertem Witkowskim. Na szczęście dla gdynian "Witek" wygrał ten pojedynek.
- Gdybym wykorzystał tę sytuację, wynik meczu mógłby być zupełnie inny, zresztą tych okazji do strzelenia bramki w Gdyni mieliśmy więcej, dlatego myślę, że przegraliśmy tu niezasłużenie - mówił już po meczu Zahorski.
Za chwilę jeszcze celnie z dystansu strzelali Filip Burkhardt i Adrian Świątek, ale bramkarze nie dali się zaskoczyć.
Natomiast zaskoczeniem dla wielu był gwizdek sędziego w 42 minucie i rzut karny podyktowany przeciwko zabrzanom po przepychankach w polu karnym Górnika. Co się stało?
Dopiero obejrzane później telewizyjne powtórki wyjaśniły więcej. Adam Banaś popchnął w wyskoku do piłki Ivanovskiego. Zrobił to na oczach stojącego obok arbitra, a przy tym zupełnie bezsensownie, bo Ivanovski nie miał żadnych szans na dojście do zbyt wysoko lecącej piłki. Faul w polu karnym, głupi, bardziej lub mniej brutalny, oznacza rzut karny. Taką też decyzję podjął sędzia Szymon Marciniak. Można się spierać, czy z duchem gry, ale nie można mu odmówić - w pojęciu przepisów gry w piłkę nożną - racji.
Do ustawionej 11 metrów od bramki Górnika piłki podszedł Filip Burkhardt i płaskim strzałem w róg bramki nie dał szans na skuteczną interwencję Sebastianowi Nowakowi. To była pierwsza ligowa bramka "Burego" od 1 kwietnia 2006 roku, kiedy grał jeszcze w Amice, to była pierwsza bramka gdynian w sezonie 2010/2011. Arka prowadziła z Górnikiem 1:0.
Druga połowa meczu zaczęła się od dobrej akcji i minimalnie niecelnego strzału Ivanowskiego. Jego wyczyn skopiował kilkanaście minut później Marciano Bruma, ale w tej drugiej części gry znacznie więcej działo się w polu karnym Arki. Górnik atakował, chcąc doprowadzić do wyrównania, ale przede wszystkim zawodnicy Górnika pudłowali w najlepszych nawet sytuacjach. W 53 minucie Świątek, główkując, z 8 metrów nie trafił w bramkę, w 55 minucie mocno z dystansu strzelił Bonin, ale Witkowski, nie bez trudu, obronił. W 74 minucie znowu Światek przestrzelił z linii pola bramkowego, w 85 Maciej Bębenek z 12 metrów posłał futbolówkę obok słupka, a w 88 minucie Aleksander Kwiek z bliska uderzył ponad bramką.
Gdyńscy kibice mogli tylko pomyśleć "kończ już pan ten mecz, panie Marciniak". A arbiter doliczył do podstawowego czasu gry trzy minuty i w pierwszej z nich gdynianie podwyższyli prowadzenie. Bruma dobrze podał do Tadasa Labukasa, ten jednym zwodem uwolnił się na linii pola karnego od Banasia - kapitanowi Górnika z meczu w Gdyni pozostaną pewnie tylko koszmarne wspomnienia - i pomiędzy nogami próbującego interweniować Nowaka posłał futbolówkę do siatki. To był nokautujący cios Arki, zapewniający jej ostateczny sukces. Sukces bez futbolowego przepychu, ale w sobotę najważniejsze były dla gospodarzy bramki i punkty, bo przecież wrażeń artystycznych w tabeli się nie zapisuje.
Arka Gdynia - Górnik Zabrze 2:0 (1:0)
Bramki: 1:0 Filip Burkhardt (43, z karnego) 2:0 Tadas Labukas (90+1)
Arka: Witkowski - Bruma, Szmatiuk, Płotka, Noll - Budziński - Bożok, Burkhardt (88 Labukas), Zawistowski, Glavina (69 Wilczyński) - Ivanovski (76 Mawaye).
Górnik: Nowak - Bemben (89 Chałas), Banaś, Jop, Magiera - Przybylski, Kwiek, Bonin, Gierczak (76 Bębenek), Świątek (76 Sikorski) - Zahorski.
Żółte kartki: Bemben, Banaś (Górnik).
Więcej o meczu w poniedziałkowym "Dzienniku Bałtyckim"
Sędzia: Szymon Marciniak (Płock). Widzów ok. 3 tys.
Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?