Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piotr Wójcik z Kwidzyn Biega wział udział w maratonie w Nowym Jorku! [ZDJĘCIA]

Redakcja
fot. archiwum Piotra Wójcika/Kwidzyn Biega
Piotr Wójcik, członek kwidzyńskiego stowarzyszenia Kwidzyn Biega, wział udział w maratonie w Nowym Jorku. Zapraszamy do lektury jego relacji!

Musieliśmy wstać już po godzinie 4 miejscowego czasu. Byliśmy bardzo niewyspani. Nasze organizmy wariowały z powodu różnicy czasowej wynoszącej 6 godzin. Noc była bardzo zimna i do ostatniej minuty nie wiedzieliśmy, jak się ubrać. Założyliśmy więc na siebie wszystko, co się dało. Nawet czapki i rękawiczki, jeśli ktoś posiadał. Taka wczesna pobudka to była konieczność. Nie było innego wyjścia, aby zdążyć na czas i dojechać metrem do punktu, gdzie czekały na nas setki autobusów, którymi byliśmy rozwożeni do konkretnych wiosek dla biegaczy.

Po wyjściu z metra w okolicach Times Square, szliśmy długą ulicą obarierowaną i obstawioną przez tysiące służb porządkowych. Przyglądaliśmy się przepięknym wyrastającym do nieba oświetlonym wieżowcom. Kiedy dojechaliśmy do wiosek, zaczęło się przejaśniać. Wejście na rejon sportowy było, jak wejście na lotnisko. Byliśmy prześwietlani i sprawdzani. Kontroli poddano wszystkie nasze rzeczy. Safety nr 1. Oczywiscie US Army w pełnym rynsztunku, przygotowani na wojnę. Ale to oczywiste. Wszyscy przecież pamiętamy atak terrorystyczny sprzed kilku lat. Baliśmy się o swoje bezpieczeństwo nawet pomimo takiej obstawy. Biegnąc miałem ciągle w głowie jedno pytanie, czy uda mi się dziś w spokoju dobiec do mety. Każdy z nas miał obawy czy nie będzie kolejnego ataku bombowego. Przecież nas samych maratończyków było ponad 50 tysięcy (nie licząc rodzin i dzielnych kibiców).
Kiedy udaliśmy się do przydzielonych wiosek, zdaliśmy sobie sprawę, że do startu mamy jeszcze 4 godziny. A my byliśmy bez dachu na głową, na wolnym powietrzu i w oczekiwaniu. Oczywiście były dla nas kawki i herbatki gorące, ale ile można pić. Przez te wszystkie godziny staliśmy na zimnym dworze. Przynajmniej widok mostu Brooklińskiego rekompensował nam wszystko. Ubrani w ciepłe, długie rzeczy, nawet i worki foliowe ,czekaliśmy na swój start.
Z powodu dużej ilości biegaczy start podzielony był na określone strefy. To był tzw. start falowy co 15 minut. Mój zaplanowany był na godzinę 10.15. Co ciekawe, przed samą strefą wejścia rozsypane było siano, na którym mogliśmy posiedzieć i wygrzewać się w pierwszych promieniach słońca. Wtedy postanowiliśmy pozbyć się ciepłych ubrań, bo była realna szansa na bieg w ciepły dzień. Oddaliśmy wszystko, co zbędne do depozytów, które miały zostać przetransportowane w rejon mety.
I tak siedząc w krótkich spodenkach, opatuleni workami foliowymi, oczekiwaliśmy na wejścia na linie startu. W końcu nadszedł czas. Wyszliśmy z bloków startowych. Rozpoczął się hymn państwowy USA. Ostatnie uściski i "go" do przodu. Rozpoczęliśmy od samego mostu Brooklińskiego i to od środkowego poziomu. Widoki były przepiękne, ale nadal było strasznie zimno. W worku foliowym biegłem jeszcze chyba do szóstego kilometra. Sam most ma długość około 4 kilometrów. Zazdrościłem tym, co biegli na najwyższym poziomie, bo grzali się już w promieniach słońca, a my nadal byliśmy w cieniu. Było to uczucie niezbyt przyjemne.
Po wbiegnięciu na ląd, przywitał nas tłum wiwatujących kibiców. Ten hałas trwał przez cały maraton. To 8-milionowe miasto pokazało na co je stać. Nie było wolnej przestrzeni. Zewsząd dochodziły nas tak wielkie okrzyki, że po 10 km żałowałem, iż nie zabrałem ze sobą stoperów do uszu. Bolała mnie głowa. Chyba lżej byłoby przy pracującym młocie pneumatycznym. Część z nas nie słyszała muzyki w swoich słuchawkach - taki to był doping. Ze względu na ogromną liczbę biegaczy nie było mowy o utrzymaniu swojego równego tempa. To po prostu było niemożliwe. Sam zostałem prawie zdeptany, ale jakoś się udało.
I tak oto, w muzyce okrzyków i wrzasków przebiegaliśmy najpiękniejszymi dzielnicami Nowego Jorku tj. Brooklyn, Manhattan, Queens, Bronks. Widoki zapierały dech w piersiach. Było przepięknie, ale zbyt głośno. W głowie miałem tylko jedną myśl…byle do mety.
Niestety, po 25 kilometrze rozpoczęły sìę schody. Było coraz cieplej. Musiałem ciągle polewać się wodą. Spotkały mnie również inne niespodzianki ze strony mojego organizmu. Zawiodło kolano. Musiałem zaciskać zęby i starać się nie myśleć o rozsadzającym bólu. Wiadomo, wszystko zależy od naszej kondycji psychicznej, skupiałem się więc na widokach i się udało. Dobiegłem do Central Parku, gdzie ulokowana była meta.
Otrzymaliśmy przepiękne medale. Niestety, to nie był kres naszej wędrówki. Od mety do naszych depozytów trzeba było jeszcze przejść około 2 km. Następnie musieliśmy pokonać kolejne 5 km do metra. Miasto bawiło się wspaniale, ale my musieliśmy w sumie przebrnąć przez około 50km. Byliśmy w hotelu dopiero przed godz. 19. Wtedy nastał czas na celebracji...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kwidzyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto