Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pamiętnik z Euro. Część I: Kwidzynianie są wszędzie ZDJĘCIA

Rafał Cybulski
Dziś ćwierćfinałowy mecz z Portugalią, a my z tej okazji zamieszczamy pierwszą część Pamiętnika z Euro. Swoje wrażenia z Mistrzostw Europy spisał Rafał Cybulski, który razem z trójką kolegów gościł we Francji przez tydzień i w tym czasie miał przyjemność zobaczyć dwa mecze biało-czerwonych, z Irlandią Północną i Niemcami.

Pamiętnik z Euro. Część I: Kwidzynianie są wszędzie

Ponad 4700 km w samochodzie i na pewno grubo ponad 50 na piechotę - to bilans trójki kwidzynian i jednego gdańszczanina, którzy ubiegły tydzień spędzili we Francji kibicując biało-czerwonym. Robert, Krzysiek, Piotr i ja przejechaliśmy pół Europy, by zobaczyć mecze Polaków z Irlandią Północną i Niemcami. Było warto , bo choć nasze trzecie wspólne Euro jest dopiero na półmetku, to już wiemy, że dla Polaków jest ono wyjątkowe i z wielu względów historyczne. Dlatego cieszymy się, że wzięliśmy w nim udział...

Kierunek Nicea
Piątek godz. 20. Wyruszamy w drogę. Pierwszy za kierownicą wypożyczonego opla astry siada Piotr vel „Bidel”. Od początku dyktuje dobre tempo , więc szybko mijamy granicę z Niemcami a potem przebijamy się na południe. Prowadzą kolejno Krzysiek vel „Maniek” i Robert vel „Kopiś”. Ja, czyli „Czosnek” siadam za kółko dopiero w Austrii, a kierownicę oddaję w okolicach Genui, a więc już niedaleko od francuskiej granicy i naszego celu, czyli Nicei. Wtedy jest już słonecznie. Po raz pierwszy w trakcie tej podróży, bo Niemcy przejechaliśmy nocą, a gdy pokonywaliśmy Austrię i północne Włochy ciągle padało. Mimo tego i przesadzonej ilości autostradowych bramek przy wjeździe do Francji mamy świetny czas. Na naszym kempingu Green Park w podnicejskim Cagnes-sur-Mer meldujemy się ok. 16, a więc po 20 godzinach podróży. Gdy zmierzamy do naszego domku mijamy dziesiątki północnych Irandczyków, nieco mniej Polaków i pojedynczych Niemców.

Wielu z nich wkrótce poznajemy osobiście, bo po rozpakowaniu idziemy do centrum kempingowego życia, czyli miejsca rekreacyjnego z basenem, barem, sklepem i, co najważniejsze, salą telewizyjną. Śledząc jednym okiem mecz Walijczyków ze Słowakami bratamy się z Irlandczykami, którzy wyposażeni w megafon śpiewają swoje pieśni (m.in. „Every where we go”, której możecie posłuchać poniżej) i szydzą z Niemców. Do nas nic nie mają, więc po godzinie, to ja dzierżę megafon w dłoni intonując „Polska, biało-czerwoni”, a Irlandyczycy śpiewają ze mną.

Ogórek, ogórek, ogórek...
W niedzielę około południa, wreszcie wyspani, wyruszamy na mecz. Już na pierwszym przystanku autobusowym spotykamy kibiców, zarówno z Polski, jak i Irlandii Północnej. Wspólnie czekamy na transport, ale dwa kolejne autobusy nie zatrzymują się - ponoć były pełne, choć z naszego, polskiego punktu widzenia, parę osób na pewno dałoby się jeszcze upchnąć. Po półgodzinie ktoś rzuca hasło, że kilometr stąd jest stacja kolejowa więc cała kolumna po chwili rusza w trasę. A że francuska kolej działa bez zarzutu, więc po 20 minutach jesteśmy na głównym dworcu w Nicei. Tam kibiców są już tłumy, ale wszędzie dookoła panuje atmosfera przyjaźni i sportowego święta, choć my, Polacy, nieco dworujemy sobie z Irlandczyków śpiewając „Ogórek, ogórek, ogórek, zielony ma garniturek...”

Potem razem z kolegami specerujemy trochę po centrum Nicei , a dokładniej wokół tutejszej Fan Zony. To pomiędzy nią a nicejską plażą usytuowane są przystanki z których odjeżdżają autobusy w kierunku stadionu położonego na obrzeżach miasta. Pomni wcześniejszych przygód z autobusami idziemy się zorientować w sytuacji, ale nim stajemy w długiej kolejce postanawiamy jeszcze posmakować jakiegoś francuskiego przysmaku z procentami. Wino kupujemy w małym pobliskim sklepiku, a ja wychodząc z niego słyszę głośne: „Czooosneeek”. To Jacek, Waldek i reszta innej kwidzyńskiej kompani, która gości w Nicei już od wtorku. Świat naprawdę jest mały...

Milik i wszystko jasne
Dwie godziny przed meczem jesteśmy już na stadionie nawiązując kolejne przyjaźnie. - Skąd jesteście? - pytam sąsiadów po prawej. - Z Wrocławia, Brzega, Kielc, ale generalnie z IP Kwidzyn - opowiada moja sąsiadka, a ja nie mogę powstrzymać śmiechu: - Przecież to my jesteśmy z Kwidzyna.

Potem sącząc bezalkoholowe piwo (0,5 proc.!) delektujemy się już meczem. Wobec zamurowanej bramki rywali Polacy rozgrywają akcje długi i spokojnie, więc w pierwszej połowie, choć przeważamy, to nie dzieje się wiele ciekawego. W przerwie trochę się tym niepokoimy, ale po wznowieniu gry wszystkie nasze kibicowskie troski szybko znikają . W 51 min. Błaszczykowski zagrywa do Milika i polskie sektory na stadionie w Nicei eksplodują, a potem polska fiesta trwa już do samego końca.

Ze stadionu wychodzimy więc szczęśliwi, ale świętowanie utrudniają problemy komunikacyjne. Okazuje się, że wywiezienie 35 tys. kibiców spod stadionu autobusami nie jest takie proste, więc mija trochę czasu nim wracamy do centrum, które tego wieczora jest biało-czerwone. My zwycięstwo fetujemy chińszczyzną i winem.

Potem wracamy na dworzec, gdzie okazuje się, że tego dnia nie można nań wnieść nawet zamkniętego piwa, dlatego wokół pełno kibiców konsumujących trunki przed wejściem. Po kolejnej kontroli wreszcie jesteśmy w dworcowym holu i chcemy kupić bilety. Policjant prowadzi nas do trzech bileterów. - Za cztery bilety 12 euro - podaje cenę po angielsku jeden z nich. W tym momencie „Bidel” żartuje, że za drogo, a ja mówię: - Dziesięć! - OK - odpowiada bileter, a potem na wydruku sprawdzamy, że rzeczywiście dał nam upust. Cóż, co kraj, to obyczaj...

(cdn.)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na kwidzyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto