Zresztą, to właśnie te pierwsze nagrania "gryzą" ostatnio chyba najbardziej. "Depresyjne Piosenki o Niczym" na przykład, to ostatnio mój numer jeden. Płyta absolutnie rewelacyjna i ponadczasowa. Od deski do deski. Podobnie jak "Niecierpliwy dostaje mniej", czy debiutancka "12", na której Maciek Wasio, lider i założyciel grupy, dzierżył tylko mikrofon, a nie tak jak dzisiaj dodatkowo jeszcze gitarę.
Od tamtego czasu w zespole sporo się jednak zmieniło. Przede wszystkim skład, w którym dziś nie ma już najmniejszego śladu po muzykach, z którymi Ocean zaczynał swoją przygodę. Maciek Wasio do współpracy zaprosił innych muzyków, a Ocean zaczął występował w składzie: Michał Grymuza (gitara), Bolesław Wilczek (perkusja) oraz Piotr "Quentin" Wojtanowski (gitara basowa). Zmieniła się także muzyka. Rewolucja rozpoczęła się właśnie od "Cztery", którą grupa wydała w barwach wytwórni Mystic Production. Ocean zmienił muzyczny kierunek, ale zrobił to na tyle subtelnie, że przejście to mam wrażenie jest rzeczą naturalną.
Czytaj również:**BLOG: Oceaniczna forma**
W konsekwencji "Cztery" to płyta niesamowicie dojrzała i przemyślana. Technicznie i kompozycyjnie. Zwarta całość zamknięta w dwunastu utworach, które urzekają już od pierwszych chwil. "Cztery" to także album niesamowicie szczery. Wasio zadedykował ją swojemu zmarłemu ojcu. Wyraźnie słychać to w tekstach ("Cudowny świat"). Temu kto wytrzyma bez ściśniętego gardła lekturę krótkiej dedykacji wewnątrz płyty, naprawdę gratuluję.
Potem przyszedł czas na "Wojnę świń". Płytę, która okazała się prawdziwa sterburtą w karierze wrocławskiego trio. Tak, trio, bo "Wojnę...", w odróżnieniu od "Cztery", zespół nagrywał już w nieco pomniejszonym składzie. Z zespołu odszedł Michał Grymuza, który choć na "Cztery" zabrzmiał naprawdę świetnie, to na kolejnym albumie wcale go nie brakuje.
Ocean po raz pierwszy w swojej karierze cały materiał na "Wojnę Świń" zarejestrował na tzw. "setkę", a miksem płyty zajął się Vance Powell, człowiek, spod którego palców wyszły nagrania takich zespołów jak Kings Of Leon, czy The White Stripes. Tym razem zespół zaproponował surową, mięsistą i ciężką produkcję, nie pozbawioną jednak charakterystycznej dla wrocławian melodii i tego "oceanicznego czegoś".
Vance Powell współpracował również z zespołem teraz podczas przygotowywania albumu "Waterfall".
Piątkowy koncert grupy potwierdził, że na krajowych scenach i rynku muzycznym mają jeszcze wiele do powiedzenia. Energią, luzem i pomysłami mogliby obdzielić co najmniej kilka krajowych kapel. Podczas piątkowego koncertu prócz znanych już fanom kompozycji, usłyszeliśmy kilka nowych numerów, które zwiastują świetny album i rozwinięcie pomysłów zapoczątkowanych na "Wojnie Świń".
Kwidzyńską publiczność rozgrzały w piątek dwa zespoły: Aero (Prabuty/Kwidzyn) oraz Eraser Effect (Inowrocław). Muzyka tych pierwszych to połączenie nieco eksperymentalnego rocka, dawki ambitnego popu i muzyki elektronicznej. Brzmi niecodziennie, ale sprawdza się doskonale. Całkiem niedawno można było ich zobaczyć w Piwiarni Warka, gdzie występowali podczas samodzielnego koncertu. Inowrocławski Eraser Effect zaproponował natomiast całkiem zgrabną miksturę rockowo-metalowej progresywy z damskim wokalem. Oby więcej takich koncertów!
Filip Chajzer o MBTM
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?