- Było podpisanie zobowiązania, ale nie było współpracy - tłumaczy Marek Sidor. - W całą sprawę zostałem wplątany na początku studiów w Toruniu, w 1979 roku. Po sfingowanym włamaniu do akademika, pod presją, podpisałem jakiś dokument, ale ja nawet nie miałem świadomości z kim mam do czynienia i niewiele wiedziałem na temat samej Służby Bezpieczeństwa. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że musiałbym donosić na kolegów.
Przyznaje także, że jeszcze kilkakrotnie był nagabywany przez "smutnych" panów, ale w końcu dali mu spokój.
Na studiach Marek Sidor udzielał się w studenckiej rozgłośni radiowej i był szeregowym członkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
- Starałem się jednak nie rzucać w oczy, bo wiedziałem, że ktoś może kiedyś wyciągnąć zobowiązanie o zachowaniu tajemnicy, bo tak nazywał się podpisany przeze mnie dokument.
Zresztą Sidor przypomina, że on do wszystkiego przyznał się już w oświadczeniu sprzed czterech lat. Wtedy jednak przeszło ono bez echa.
- Uważam, że nie zrobiłem nic złego, ale udowodnienie, że nie było żadnej współpracy nie jest takie proste, co dowodzi przypadek starosty tatrzańskiego, Andrzeja Gąsienicy-Makowskiego. A ja nie chciałem, by uznano mnie za kłamcę lustracyjnego, bo wtedy przestałbym społecznie funkcjonować. Dlatego niech zadecydują wyborcy, choć ja sam uważam, że jeszcze się przydam naszemu samorządowi - uzupełnia Marek Sidor.
Dwaj pozostali kandydaci, którzy złożyli podobne oświadczenia to Jan Kisiel startujący do Rady Powiatu z list SLD oraz Witold Kowalski z OPS, ubiegający się o mandat radnego w gminie Prabuty. Oni nie wzbudzili jednak takich emocji, bo po pierwsze są mniej znani, a po drugie obaj pracowali w organach bezpieczeństwa, choć Kisiel przyznał się także do współpracy.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?