Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Czarny manuskrypt" od 22 marca w sklepach. Przeczytaj fragment powieści!

Redakcja
fot. materiał prasowy/Muza S.A.
22 marca do sklepów trafi kryminał, którego akcja rozgrywa się w scenerii kwidzyńskiego zamku. Dziś publikujemy fragment powieści autorstwa pochodzącego z Kwidzyna Krzysztofa Bochusa. Kolejne fragmenty powieści już wkrótce na naszym portalu.

„Czarny manuskrypt”, to jak zapewnia wydawca (Muza), mroczny kryminał rozgrywający się w latach 30. na niemieckim Pomorzu.

Miastem Marienwerder (Kwidzyn) wstrząsają krwawe morderstwa, których ofiarą padają księża z parafii sąsiadującej z katedrą i zamkiem krzyżackim. Tropy wiodą także do zamku w Marienburgu (Malborku). Autor kreuje niezwykły świat, zaludniony przez fałszywych chrześcijan, piękne kobiety z przeszłości, samobójców, fanatycznych nacjonalistów i członków tajemnego bractwa, rojącego o odbudowie wielkiej Rzeszy. Akcja schodzi - dosłownie i w przenośni - do podziemi, ukrytych korytarzy i krypt krzyżackich zamczysk, w których zatrzymał się czas - brzmi opis książki Krzysztofa Bochusa.

Autor zręcznie łączy kryminał miejski z elementami thrillera i powieści historycznej. Bardzo sugestywnie tworzy mroczną scenerię i konstruuje intensywną akcję, która wciąga od samego początku i nie pozwala, aby czujność czytelnika nawet na chwilę została uśpiona. Kolejne etapy wyjaśniania sensacyjnej zagadki doprowadzają do zaskakującego finału.

Po książkę warto sięgnąć nie tylko dlatego, że jej akcja rozgrywa się w Kwidzynie, ale także dlatego, że jej autor pochodzi z naszego miasta - jest absolwentem SP 4 i I LO.

Rozdział VIII. Tak miękki jest sznur

1.Jak długo można rozpruwać oporną tkaninę samymi zębami, bez pomocy noża czy choćby najprostszego narzędzia? Godzinę, dwie? On robił to już całą noc i zaczynał się obawiać, że przegra wyścig ze świtem. Najpierw zbadał palcami grubość nogawek. Były twarde i sztywne, jakby Najwyższy celowo chciał mu utrudnić zadanie. Szukał słabego punktu tej mocnej, nieprzyjaznej tkaniny tak długo, aż znalazł niewielkie rozdarcie na mankiecie spodni. Wgryzł się w materiał, szarpał go jak dzikie zwierzę rozrywające przeciwnika na strzępy. Poczuł tępy ból zębów, ale nie przerwał ani na chwilę. Poranione wargi i dziąsła zaczęły mu krwawić. Krople krwi spadały miarowo na podłogę. Nie poddawał się. Pracował cierpliwie i niezmordowanie. Po godzinie mógł już ułożyć na podłodze pierwszy pas. Z uwagą wsłuchiwał się w zegar wybijający godziny na ratuszowej wieży. Raz, dwa, trzy… Miasto spało. Czy poza nim słyszał to bicie ktoś jeszcze? Poczułby się lepiej, gdyby jego myśl spotkała się z odczuciem innej żywej istoty. Choćby bezdomnego nędzarza szukającego schronienia w jakimś mrocznym zaułku. Albo hycla wracającego z nocnej wyprawy za bezpańskimi kundlami. Spojrzał na taboret, jakby sprawdzając, czy bielejący w ciemności papier nadal tam leży. Wszystko musiało być dokładnie tak, jak zaplanował, wszystko na swoim miejscu. Po trzech godzinach męczarni mógł rozłożyć przed sobą kilka kolejnych pasów. Potrzebował ich jeszcze tak wiele. Gdy zęby wreszcie odmówiły mu posłuszeństwa, przypomniał sobie o rękach i paznokciach. Wyrwał rękawy marynarki - idealne na mocną pętlę, w której można zacisnąć szyję.
Brzask różowił już niebo, widoczne przez zakratowane okienko, gdy uznał, że zdąży. Ta myśl była mu miła. Już nikt mu nie przeszkodzi. Pasy materiału, skręcone w długi sznur, rozprostował pieszczotliwie na podłodze. Przez chwilę się zmartwił, że pętla jest zbyt ciasna, i aż zaklął pod nosem. Ale głowa przecisnęła się przez miękką obręcz, więc uspokojony, odłożył sznur. Potem z obawą pomyślał, że sznur jest za cienki, a węzły za słabe. Z wielkim trudem rozsupłał je, po czym ponownie splótł, tym razem trzykrotnym węzłem. Rozejrzał się. Tak, teraz nareszcie mógł odpocząć. Rozprostować kości, wygodnie położyć na pryczy, dać ulgę pościeranym do krwi dłoniom. Spłynęły na niego błogość i spokój. Czy to tak właśnie wygląda ta chwila? Bez żalu, bijącego serca i lepkiego strachu? Czekał na nią, od kiedy musiał pożegnać się z Gerhardem. To nie było w porządku z jego strony… Potrząsnął głową. Tak się nie postępuje z kimś, kto - tak jak on - kochał żarliwie i bezwarunkowo. Gerhard zadał mu ból, tyle bólu… zawiódł go… Zaraz jednak odgonił tę myśl jak natrętną muchę. Nie chciał odchodzić z żalem i gniewem w sercu. Ostatecznie pamięć o Gerhardzie była jedyną cenną pamiątką, jaką zabierał z tego padołu.
Spojrzał w okno. Piękny dzień dzisiaj będzie. Już czas. Ukląkł przy łóżku i odmówił modlitwę. Już poprzedniego dnia wybrał modlitwę do swego imiennika, świętego Bernarda: „Biegnę do ciebie, przychodzę, przed Tobą jako grzesznik płaczący staję. O Matko Słowa, racz nie gardzić słowami moimi, ale usłysz je łaskawie i wysłuchaj. Amen”. Czy śmierć była wystarczającą karą? Czy gdzieś tam, wysoko, jeszcze się spotkają? Przywołał w pamięci uśmiech Gerharda: szczery, promienny i ciepły. I to był jedyny moment tej ostatniej nocy, kiedy jego dusza załkała.

2.Bernard Sackel pewnie by się ucieszył, gdyby wiedział, że tej rozgwieżdżonej nocy nie tylko on zmagał się z myślami. Christian Abell z reguły nie miał kłopotów z zaśnięciem. Do wymuskanego mieszkanka pani Conrad wracał najczęściej późnym wieczorem, zmęczony do tego stopnia, że zmuszał się, by skorzystać z przygotowanej na jego powrót kąpieli. Nie chciał robić przykrości wiekowej gospodyni, więc prawie zasypiając, zanurzał się w wielkiej wannie pełnej mydlin i piany. Swoje robił także alkohol, którym w towarzystwie Vranitzkiego i Kukulki zabijał męczący go niepokój. Coraz więcej czasu spędzali w restauracji „Am Tor”, którą radca upodobał sobie szczególnie, jako że zawsze na składzie były tam szproty ze Steegen i zmrożona wódka. Grali w karty i tęgo popijali, a bohaterem wieczoru nieodmiennie zostawał wachmistrz, zabawiający swoich kompanów historyjkami wziętymi prosto z gdańskiego pitawala. Niekiedy do ich stolika dosiadała się Lola, legendarna dziwka z gdańskiego klubu „Schwarze Katze”, która - jak zapewniał wachmistrz - ustami czyniła prawdziwe cuda; innym razem kasiarz, nazywany Franzem I, który potrafił w wielkanocną niedzielę rozpruć biurową kasę w komendzie głównej policji; a czasem towarzyszyli im skorumpowani gliniarze, którzy połamali wachmistrzowi kości aż w czterech miejscach – jednego z nich za nic nie chciał ujawnić.
Tej nocy sen nie nadchodził. Nadpływał niczym przezroczysta chmura, sprowadzając obiecującą błogość na drgające powieki, aby za chwilę ulotnić się bezpowrotnie, ciągle przeganiany przez którąś z niecierpliwych myśli kotłujących się w głowie Abella. Pojawiał się zwłaszcza obraz Karin. Siedziała na brzegu łóżka. Widział z boku zarys jej ciężkich piersi. Naciągała lśniące pończochy, niczym tancerka Degasa, a potem zdecydowanym ruchem zaczesywała włosy, splatając je w gruby płomienny węzeł na czubku głowy. Z jej ciała nie zniknęły jeszcze czerwonawe odciski jego dłoni. Patrzył na te ślady, stemple niedawno przeżytych uniesień, lecz nie mógł odnaleźć w sobie dawnych wzruszeń i emocji. Kochali się długo, namiętnie, prawie bez słowa. Czasami tylko krótkim, chrapliwym szeptem podpowiadała mu tempo i kierunek, jakby pragnęła w pełni wykorzystać te chwile głośnych spazmów, jęków, westchnień i mokrej rozkoszy. Gdy skończyli, zapadła cisza. Miał wrażenie, że to milczenie jest krępujące dla nich obojga. Na moment położyła mu głowę na piersi, ale zaraz szybko się odsunęła, jakby rozumiejąc, że czas bliskości się skończył. Nie przytrzymał jej, chociaż wiedział, że powinien.
Zdawał sobie sprawę, że ta kobieta, już po raz kolejny wyrównująca szew pończochy, czeka na jakiś gest, obietnicę z jego strony. Tyle że on nie czuł się gotowy na jakąkolwiek obietnicę. Był spełniony w sensie fizycznym, ale wewnątrz bardziej pusty niż kiedykolwiek przedtem… Sen przyszedł dopiero nad ranem, gdy świt zaróżowił szyby w oknach. Ostatnim obrazem, jaki zabrał ze sobą, zapadając się w otchłań, był widok Karin zamykającej za sobą drzwi, cicho i delikatnie, jakby przepraszała, że ponownie pojawiła się w jego życiu. Gdy się ocknął, promienie słońca zalewały już cały pokój. Spojrzał na swoją omegę - wskazówki pokazywały godzinę dziewiątą. Zaklął pod nosem i zerwał się z łóżka. Wziął szybki prysznic i po kwadransie był gotowy do wyjścia. Wypił naprędce filiżankę czarnej kawy, podaną mu przez panią Conrad, i będąc już myślami gdzieś indziej, wysłuchał w roztargnieniu jej opowieści o posłańcu, który przyniósł dla niego wczoraj wieczorem jakąś paczkę. Przesyłkę, zapakowaną w elegancki papier, pani Conrad położyła za wezgłowiem jego łóżka. Prosiła o wybaczenie, ale nie znalazła stosowniejszego miejsca w niewielkim pokoju. Chciał jeszcze spytać o nadawcę, jednak machnął tylko ręką i wybiegł z mieszkania.

Obserwuj nas na Twitterze!

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kwidzyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto