Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

24-letni kwidzynianin przepłynął Wisłę kajakiem [ZDJĘCIA]

Katarzyna Łęgowska
- Wcześniej pływałem kajakiem chyba cztery razy, w tym tylko raz rzeką. Nie miałem właściwie żadnego doświadczenia, jedynie pływać potrafiłem w miarę dobrze - mówi Michał, 24-letni kajakarz pochodzący z Kwidzyna, który przepłynął Wisłą niemal 1000 kilometrów. O swojej wyprawie opowiedział Kasi Łęgowskiej.

Kiedy wpadłeś na pomysł, by przepłynąć Wisłę kajakiem?
Przeprowadziłem się kilka lat temu do Warszawy i żyłem właściwie tylko pracą, która jest bardzo stresująca. Od dawna nie miałem prawdziwych wakacji. Rodzice przekonywali mnie, żebym coś zmienił i w końcu wypoczął. Pomyślałem, że mają rację. Jestem osobą, która stale wyznacza sobie jakieś cele, więc postanowiłem zrobić coś ekstremalnego. W pierwszym momencie pomyślałem o wyprawie koleją transsyberyjską, jednak po przeliczeniu kosztów, uznałem, że odłożę to marzenie na później. Zacząłem szukać czegoś tańszego, ale równie szalonego. Jesienią, pod wpływem impulsu, zainteresowałem się kajakami, zacząłem o nich czytać i coraz bardziej mi się podobały. Od razu zdecydowałem, że po jeziorze pływać nie chcę. Skoro zdecydowałem, że to będzie rzeka, to czemu nie Wisła?

Jakie miałeś doświadczenie kajakarskie przed tą wyprawą?
Powiem szczerze, że wcześniej pływałem kajakiem chyba cztery razy, w tym tylko raz rzeką, która miała niespełna 30 km. Nie miałem właściwie żadnego doświadczenia, jedynie pływać potrafiłem w miarę dobrze. Dlatego zacząłem szukać kogoś, kto ma większą praktykę.

Jak wyglądały twoje przygotowania do wyprawy?
Szukając kogoś z doświadczeniem trafiłem na stronę internetową swojego imiennika. Podobnie do mnie postanowił kiedyś przepłynąć Wisłę kajakiem. Okazuje się, że już trzy lub cztery raz pokonał tę trasę, bo tak zafascynowała go Wisła. Od jesieni zacząłem więc przygotowywać się do tej przygody. Ze strony Michała zaczerpnąłem listę ekwipunku, na której się wzorowałem. Muszę jednak przyznać, że gdybym kupił tylko to, co on wskazał, z głodu padłbym po 2-3 dniach, bo przy moim aktywnym trybie życia, nie wyobrażam sobie wytrzymać całego dnia na dwóch zupkach chińskich.

Zobacz też: XXII Elbląska Pielgrzymka Piesza. Kwidzyńskie grupy ruszyły na Jasną Górę [ZDJĘCIA]

Czy coś jeszcze poszło nie po Twojej myśli?
Właściwie od początku wszystko szło nie tak, jak powinno. Kiedy zdecydowałem się na konkretny kajak, pojechałem po niego pod Gdańsk, żeby go kupić. Obejrzałem go, po czym wybrałem się ze sprzedawcą do magazynu, by go odebrać. Uznałem, że nie będę go odpakowywał, skoro muszę wieźć go jeszcze 100 km. To był mój błąd, bo w domu okazało się, że to nie ten kajak i następnego dnia musiałem jechać go wymienić. Dwa miesiące wcześniej zacząłem kompletować cały sprzęt. Równocześnie zacząłem biegać, by przygotować się fizycznie. Schudłem 10 kg. Jeśli chodzi o rodzinę, to połowa jej członków wiedziała o moim pomyśle. Traktowałem to jako motywację - im więcej ludzi o tym wie, tym trudniej będzie mi się poddać, bo będzie wstyd. Dzień przed urlopem byłem już dogadany z kolegą, że mnie zawiezie, cały ekwipunek był przygotowany, ale wciąż czekałem na bagażnik na dach do samochodu, by móc przewieźć kajak z Warszawy. Niestety, pociąg, którym bagażnik transportowany był ze Szczecina, miał opóźnienie, przez co spóźniłem się do pracy. Na domiar złego, podczas zakładania bagażnika, okazało się, że nie pasuje on do samochodu. Nie było już czasu, by zorganizować innego, więc domowymi sposobami zamontowaliśmy ten, który mieliśmy. Jako ciekawostkę dodam, że kajak ma około 4 m długości, a samochód, którym jechaliśmy to mała corsa.

Musiała wyglądać komicznie.
Corsa uzbrojona w kajak wyglądała trochę jak czołg. Poza tym musieliśmy jechać całą drogę nie więcej niż 60 km/h. Znajomi z pracy twierdzili, że cudem będzie, jeśli w ogóle uda nam się przejechać w ten sposób 350 km. Planowaliśmy dotrzeć na miejsce przed zmrokiem, ostatecznie dotarliśmy dopiero około godz. 1. Nie wiedzieliśmy nawet, jak dokładnie dojechać do punktu, gdzie zaczynają się spływy, ale po omacku udało nam się znaleźć właściwe miejsce, a przynajmniej tak nam się wówczas wydawało. Rano okazało się, że rozbiłem namiot w parku w szemranej okolicy, oddalonym od Wisły około 1,5 km. Na szczęście miałem wózek do transportowania kajaka, więc dałem sobie radę, choć nie bez wysiłku.

Jak rozpoczął się spływ?
Swój spływ rozpocząłem w Goczałkowicach Zdroju, to pierwsze miejsce, gdzie można zacząć płynąć kajakiem po Wiśle. Pogoda dopisywała, było słońce, zrobiłem sporo zdjęć i wydawało się, że to już koniec przeszkód. Po około 2 km wiosłowania, trafiłem na pierwszy prowizoryczny most, na którym stała koparka i dwóch mężczyzn. Widząc po drugiej stronie mostu kamieniste bystrze i silny nurt, spytałem czy ludzie przepływają tędy kajakami, czy może trzeba to obejść. Idąc za radą mężczyzn, którzy twierdzili, że kajakarze tędy pływają, śmiało ruszyłem naprzód. Okazało się, że bystrze było tak silne, że wyrzuciło mnie na wystające z boku korzenie. Kajak się przewrócił i od razu nabrał wody. Choć woda sięgała mniej więcej do pasa, nurt był tak silny, że mi, dorosłemu mężczyźnie, trudno było się utrzymać.

Jak sobie poradziłeś?
Złapałem się krzaków, aparat od razu wziąłem w zęby i zacząłem się zastanawiać, co zrobić. Oczywiście, mężczyźni, kiedy tylko się wywróciłem, uciekli. Jedyną możliwością było wepchnięcie kajaka jeszcze głębiej w krzaki, by nie porwał go nurt. Następnie udało mi się wylać z niego połowę wody, by go nieco odciążyć i przeciągnąć z powrotem w kierunku mostu, gdzie zbocze nie było strome. Udało mi się wyjść z tej sytuacji cało, niestety straciłem trzy godziny, a wszystko co miałem było mokre, łącznie z pożyczonym aparatem. Po przepłynięciu 44 km rozpętała się burza. O ile w deszczu można płynąć, o tyle podczas burzy jest to niemożliwe. Wyszedłem na brzeg, gdzie z powodu deszczu nie mogłem rozłożyć namiotu, a z powodu burzy, ukryć się pod drzewem, więc przechyliłem kajak i kucając pod jakimiś krzaczkami przeczekałem dwie godziny. Widząc jak po drugiej stronie Wisły pioruny łamią drzewa, po raz pierwszy bałem się burzy. Przemarznięty i zmęczony nie mogłem nawet zrobić sobie nic ciepłego do jedzenia, bo palnik również był zalany wodą. Moim jedynym pożywieniem była... czekolada.

Polecamy również: Krew, pot i łzy, czyli Elbląska Pielgrzymka Piesza widziana oczami pielgrzyma [ZDJĘCIA]

Czy ustalałeś wcześniej jakiś limit kilometrów, które chce pokonać w ciągu dnia?
Przed wyjazdem postanowiłem sobie, że będę przepływał minimum 60 km dziennie. Niestety pierwszego dnia udało mi się przepłynąć tylko 44km. Następnego dnia postanowiłem, że wstanę o 4.00 i nadrobię stracone kilometry. Po przebudzeniu okazało się, że pada. Zwijając obóz przy takiej pogodzie, znów bym wszystko zmoczył, dlatego postanowiłem poczekać, aż deszcz ustanie. Czekałem tak aż do godziny 8.00, po czym stwierdziłem, że to siedzenie jest bezsensowne. Miałem przecież płynąć, a nie siedzieć w namiocie. Nie zważając na pogodę, zwinąłem namiot i ruszyłem dalej. Tego dnia dopłynąłem do Tyńca. Przywitało mnie słońce, był bar, więc w końcu mogłem zjeść coś ciepłego, udało mi się naładować telefon. Obok baru była polanka, na której zacząłem rozkładać swoje rzeczy, żeby wyschły. Po chwili zjawił się właściciel baru i zaczął dopytywać, co to ma znaczyć, czyje to rzeczy... Pomyślałem- będzie problem. Ale na szczęście okazało się, że był bardzo miły. Kategorycznie zabronił mi nocować na polanie. Obok baru miał zadaszony ogródek piwny, w którym pozwolił mi spędzić noc i wysuszyć wszystkie rzeczy. Pożyczył mi suszarkę i zaoferował jedzenie na koszt firmy. Po powrocie wysłałem mu kartkę z Gdańska. Cała ta sytuacja dodała mi nadziei i wiary w to, że to co złe mam już za sobą, że jest jeszcze szansa.

Czy Twój pech faktycznie Cię opuścił?
Kiedy minąłem Kraków, było już tylko lepiej. To co mnie zaskoczyło, to fakt, że spotkałem tylko trzech kajakarzy, którzy w dodatku pływali tylko na krótkich odcinkach. Jednym z nich był 57-letni pan Józek. Niesamowity facet. Miał dmuchany kajak, który przy mocniejszych podmuchach wiatru cały się obracał, a on niczym się nie przejmował, najwyżej machną dwa razy wiosłem. Pił kawkę, palił papierosa i płynął w całkowitym spokoju. Miał kilka wolnych dni i płynął z Krakowa do Sandomierza, chociaż wątpię, że dotarł do celu, bo w jego tempie było to niemożliwe. Pomogliśmy sobie wzajemnie. Na Wiśle jest około pięciu miejsc, gdzie trzeba się śluzować kajakiem. W Przeworsku ze względu na niski stan wody, było to niemożliwe i trzeba było przenieść kajak, który z całym ekwipunkiem jest jest przecież ciężki. Okazało się, że pan Józek miał problemy z biodrem, więc on kulawy, a ja wychudzony, ale daliśmy radę. Około 15 km płynęliśmy razem, ale za śluzą się rozstaliśmy, bo obaj stwierdziliśmy, że mamy inne tempo. Powiedział mi też jedną rzecz, która utkwiła mi w pamięci: „wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba zrobić to wolniej, spokojniej i się uda”. I faktycznie, kiedy było gorzej, nie przestawałem wiosłować, tylko robiłem to wolniej, ale cały czas do przodu. Może zabrzmi to górnolotnie, ale powtarzałem sobie, że każde machnięcie wiosłem przybliża mnie do domu. I to faktycznie działało aż do Korzeniewa. Kiedy wypływałem z Korzeniewa do gdańska, czułem dyskomfort, bo wiedziałem, że oddalam się od domu.

Czy były momenty, kiedy się bałeś?
Pierwszy raz się bałem na pewno na odcinku, kiedy się przewróciłem. Drugim momentem, kiedy się bałem, był zalew włocławski. Tam jest bardzo spokojnie, woda stojąca, dopóki nie zawieje. Było to 47 km, więc postanowiłem zostawić to na jeden dzień, bo wiedziałem, że będzie to męczące. Nocowałem w Płocku w Klubie Wodniaka, przy samym amfiteatrze, gdzie akurat odbywał się festiwal hip-hopowy, na którym ludzie buszowali do 5 rano, a na polu biwakowym obok była dyskoteka disco polo. Pomyślałem, że skoro impreza trwa do 5, to wstanę trochę później, żeby chociaż chwilę się zdrzemnąć. Okazało się, że po 5 ludzie zaczęli zbierać butelki, więc właściwie nie spałem w nocy. Rano rozmawiałem z WOPRowcami, którzy uspokoili mnie, że nie będzie fal i będzie spokojna woda. Faktycznie, ponad 30 km było bardzo spokojnie, nie licząc gęstej mgły. Na ostatnim odcinku zerwał się silny wiatr, a ja musiałem odbić z prawego brzegu na lewy, w kierunku śluzy, koło której można przenieść kajak. Fale były tak wysokie, że zalewały mi połowę kajaku. Były momenty, kiedy fale unosiły mnie tak wysoko, że wiosłowałem właściwie w powietrzu. Bardzo się bałem, ale miałem motywację, rodzice czekali na mnie na brzegu. Zabawne jest to, że wędkarze z brzegu krzyczeli do mnie: „Durniu, co ty robisz?! Do brzegu płyń!” Cała ta sytuacja i spotkanie z rodziną dodały mi tyle energii i adrenaliny, że zamiast nocować we Włocławku, jak pierwotnie planowałem, przepłynąłem dodatkowe 20 km.

Jaki etap Twojej wyprawy najbardziej zapadł Ci w pamięci?
Najpiękniejszym momentem było dla mnie wpłynięcie do Korzeniewa. Bywałem tam wielokrotnie, ale nigdy nie sądziłem, że tak się ucieszę na ten widok. Wujek, który na mnie czekał z rodziną, nie poznał mnie przez mój zarost. Widok rodziny, po tak długim czasie i zmęczenie, spowodowały, że śmiałem się i płakałem jednocześnie. Z Korzeniewa do Gdańska już spokojnie płynąłem. W sumie przepłynąłem niemal 1000km Wisłą.

Czy możesz nam opowiedzieć jakieś anegdoty z Twojej przygody?
W dniu, kiedy strasznie padało, to była moja druga noc, rozbiłem obóz w pobliżu prowizorycznej ławeczki. Obok niej były rozrzucone różne śmieci i odpadki po jedzeniu. Rano, kiedy jeszcze spałem, usłyszałem dziwne odgłosy. Byłem przekonany, że ktoś tam chodzi. Miałem przy sobie dziadkowy scyzoryk, taki mały, którego używałem np. do cięcia taśmy. Nocowałem z nim, chociaż wiem, że i tak by mi nie pomógł w razie napadu, ale dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Chwyciłem ten scyzoryk i ostrożnie wyjrzałem z namiotu. Okazało się, że to były dwa bobry, które wskoczyły do Wisły zaraz po tym, jak mnie zobaczyły. Rozbawił mnie ten widok niesamowicie. Ja, mieszczuch, pierwszy raz w życiu widziałem bobra. Zabawny był moment, kiedy uświadomiłem sobie, że nie znam właściwie żadnej piosenki. Jedyny fragment jaki pamiętałem brzmiał „kiedy powiem sobie dość...” Nuciłem go na każdą literę alfabetu, żeby chociaż na chwilę się wyłączyć.

Dziękuję za rozmowę.

Polub nas na Facebooku!

od 12 lat
Wideo

Stop agresji drogowej. Film policji ze Starogardu Gdańskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kwidzyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto