Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kwidzyn: Przed kwidzyńskim koncertem Czerwonych Gitar rozmawialiśmy z Jerzym Skrzypczykiem

Arkadiusz Kosiński
fot. AK
Na kilkanaście minut przed koncertem Czerwonych Gitar, które w ubiegłą sobotę wystąpiły w hali przy ul. Wiejskiej, udało nam się porozmawiać z Jerzym Skrzypczykiem, perkusistą i jednym z dwóch ostatnich grających w zespole członków oryginalnego składu Czerwonych Gitar.

Pamięta pan ostatni koncert w Kwidzynie?
Nie pamiętam. Absolutnie nie.

Miłosna. 2007 rok. Mówi to panu coś?
A, to może tak. Gramy tak dużo koncertów, że właściwie przyjeżdżając na miejsce wydarzenia, skupiamy się na graniu i później umyka to naszej pamięci. Nie sposób wszystkiego zapamiętać.

Czy Kwidzyn wcześniej był wam znany?
Na pewno tak. Jesteśmy na scenie 47 lat i w związku z tym, na pewno niejednokrotnie byliśmy tu w...Kwidzynie.

Tak, dokładnie, dobrze pan wymawia. Mieszkańcy Kwidzyna są bardzo przeczuleni na tym punkcie...
Wcale się nie dziwię. Gdybym był mieszkańcem Kwidzyna też bym się wkurzał.

Zobacz także:**Czerwone Gitary porwały do tańca kwidzyńską publiczność**

Śmiało można powiedzieć, że jesteście zespołem międzynarodowym, ale gdzie wam się lepiej gra, w kraju czy za granicą?
W kraju jednak lepiej. Chociażby z tego względu, że czujemy się bardziej swojsko, tu jest bardzo przyjazna atmosfera. Oczywiście nie mówię, że za granicą jest gorzej, ale zdecydowanie w tym porównaniu, szalę przechylają się na korzyść kraju. Tutaj ludzie przede wszystkim znają nasze piosenki. Porównywalnie swego czasu było w NRD, gdzie rzeczywiście popularność zespołu była bardzo duża. Po niemiecku nagraliśmy dużo piosenek, przebojów też było sporo. "Weisses Boot" była hitem nieprawdopodobnym. Dzisiaj zresztą jest. Bazując trochę na tej popularności, wciąż jeździmy do Niemiec i nagrywamy płyty. Niedawno nagraliśmy dla Sony Deutschland 14 piosenek.

Czy na rynek niemiecki planujecie w najbliższym czasie wydać coś jeszcze?
Prawdopodobnie tak, ale nie wiemy jeszcze, kiedy. Niemcy mają taką zasadę, że przysłuchują się całemu materiałowi, słuchają tego, co nagraliśmy w Polsce, co można przenieść na rynek niemiecki i wtedy będą propozycje. Ja myślę, że to się nie skończy na jednej płycie. Nasze piosenki są inne niż te niemieckie. U nas jest inna melodyka, inna harmonia, co Niemcom bardzo się podoba i do czego tęsknią, bo na co dzień tego nie mają. Przecież piosenki Seweryna Krajewskiego czy innych polskich kompozytorów są fantastyczne, oni byli zakochani w tych właśnie utworach.

W USA i Kanadzie gracie głównie koncerty dla Polonii?
Zdecydowanie tak. Rdzenni mieszkańcy USA, czy Kanady wśród naszych widzów stanowią niewielki procent. W tym roku w Ameryce zagraliśmy już 23 koncerty, wszystkie się odbyły, co znaczy, że jest dobrze, bo przecież różnie to bywa. Poza tym nigdy wcześniej nie mieliśmy takiej frekwencji, jak w trakcie tegorocznej trasy po USA i Kanadzie. Często jesteśmy w Chicago, ale największa, tak zwana "koncertowa" Polonia jest w Oberhausen w Niemczech, gdzie w tym roku graliśmy już cztery razy.

Czyli wasi fani tęsknią za wami...

Chicago i Oberhausen są tego najlepszym przykładem. Dość często tam jesteśmy i jeśli komuś coś się nie podoba, to drugi raz nie przyjdzie. A tam są zawsze komplety.

Jakie macie plany wydawnicze na najbliższą przyszłość?
Są trudne do sprecyzowania. Znamy specyfikę polskiego rynku fonograficznego, wiemy jak się sprzedają płyty. Trzeba wyjątkowego "strzału", typu ktoś grający na akordeonie, czy śpiewający reggae. Natomiast te zespoły, które mają ustabilizowany status na polskim rynku, sprzedają płyty umiarkowanie. W związku z tym przyjęliśmy wariant wydawania singli. W pewnym momencie na pewno tego się zbierze na tyle dużo, żeby wydać płytę i zrobimy podsumowanie z paru lat. Moim zdaniem trochę szkoda, że jeśli na płycie jest 14 piosenek, to stawia się na jedną, góra dwie. Szkoda pozostałych piosenek i ich twórców.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że jeden z waszych utworów swego czasu narobił sporo pozytywnego zamieszania w rozgłośniach radiowych w Chicago i Toronto. Krajowe stacje radiowe jednak was nie rozpieszczają...
Niestety nie. Jesteśmy stałymi bywalcami rozgłośni, które są zorientowane na muzykę lat 60. czy 70. Tam jest nas sporo. Natomiast w rozgłośniach o największej słuchalności, niestety nas nie ma, zresztą nie tylko nas. Nie bardzo jestem w stanie to wytłumaczyć. Zadałem pytanie ludziom pracującym w naszych radiach opiniotwórczych, dlaczego w wielu rozgłośniach regionalnych, nasze nowe piosenki są na pierwszych miejscach i stają się piosenkami roku, a przykładowo w RMF FM nikt jej nie słyszał. Tak było z piosenką „Lecz tylko na chwilę”, i podobnie z naszą drugą piosenką - „Wezmę Cię ze sobą”, która miała 1.5 miliona odsłon w Internecie, a zero emisji w „wielkich” rozgłośniach. Na moje pytanie nie otrzymałem sensownej odpowiedzi. W związku z tym sądzę, że tam rządzą jakieś inne zasady. Może Czerwone Gitary nie są targetem tych rozgłośni.

To bardzo dziwne i niezrozumiałe zasady...
Bardzo dziwne. Tym bardziej, że na przykład RMF FM ma siedzibę w Krakowie. W Chicago jest bardzo duża emigracja z tego rejonu. I nie bardzo rozumiem, czym się różni krakus-mieszkaniec Krakowa, od krakusa mieszkającego w Chicago. Podejrzewam, że jego wrażliwość muzyczna jest dokładnie taka sama. Na szczęście dużo ludzi przychodzi na nasze koncerty i to nas bardzo cieszy.

Zmieńmy trochę temat. Jak zapatruje się pan na obecny przemysł muzyczny i programu typu X-Factor, Must Be The Music. Czy one rzeczywiście wnoszą nowe wartości na rynek muzycznym?
Wydaję mi się, że są tu dwa aspekty. Jeden to zawodowe podejście do programu. Tu nie ulega wątpliwości, że jest to zrobione w sposób perfekcyjny, jestem pełen uznania dla tego, co robią, szczególnie TVN w swoich programach. Natomiast można mieć pretensję tylko taką, że skoro ponosi się tyle wysiłku, żeby wylansować te gwiazdy, doprowadzić je do finału, to potem powinien nimi ktoś się zająć, a nie pozostawić na pastwę losu. Po paru miesiącach najczęściej już nie istnieją. Jeździmy po Polsce i spotykamy się z tymi ludźmi, którzy zajmują bardzo wysokie pozycje w tych programach. To często są bardzo amatorskie produkcje. Nie mają dobrego impresariatu. Gdyby był, wykorzystałby parę nazwisk, żeby kontynuować to, co osiągnęli przez te programy.

Show-biznes nie lubi pustki...
Ja rozumiem to dążenie do tego, żeby jak najszybciej lansować nowe gwiazdy. Coś musi się dziać. Szkoda tylko, że kosztem tych młodych ludzi. Oni na pewno to szalenie przeżywają. Mówię o tych, którzy z dużą sceną nie mieli do czynienia. Bo jest część wykonawców, która z desek estradowych przychodzi do tych programów, i oni wrócą do swojego estradowego życia, Natomiast szkoda tych, którym stworzono wizję świetlanej przyszłości i nie wiedzą, co dalej robić.

No właśnie, gdzie jest teraz np. Gienek Loska?
A tyle było szumu.

Zaczynał na ulicy i chyba tam wróci...
I chyba tam wróci. My jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że przez wiele lat staliśmy się niezależni od nikogo. Mamy własne studio nagrać, własną salę prób, miejsca hotelowe, oświetlenie, środki transportu itd. To bardzo poważny kapitał. Z tym poradzimy sobie w każdej sytuacji. Natomiast Ci ludzie, którzy nie mają żadnego zaplecza finansowego, są zdani na łaskę sponsorów, telewizji, żeby podtrzymać swoją popularność.

Czy w przypadku ludzi, którzy idą do takich programów decyduje "parcie na szkło", czy jakiś inny czynnik?
W niektórych przypadkach jedno i drugie. Wielu ludzi zna swoją wartość albo próbują ją poznać, często chwaleni przez swoje środowisko. Pokazanie się w takim programie jest potwierdzeniem tego, albo zaprzeczeniem. A poza tym, chyba każdy chciałby być popularny, choć jak wiadomo popularność ma swoje dobre i złe strony. Każdy z nich, chociaż przez moment chciałby w show-biznesie zaistnieć. Gdyby nie te programy, wiele z tych osób w ogóle nie byłoby dostrzeżonych. Podobne programy oglądałem kiedyś w USA. Co wszedł wokalista lub wokalistka na scenę, śpiewał rewelacyjnie. Matko boska, myślałem sobie - gdzie niektórym naszym piosenkarzom do nich? Te programy pojawiły się u nas i okazuje się, że ludzi porównywalnych z poziomem amerykańskim mamy masę. Świetnie śpiewających i grających. Wreszcie mogli się pokazać i to jest fantastyczne.

Czy w tej chwili ma pan jakichś swoich ulubionych, nowych wykonawców?
Trudno powiedzieć. Żyję tym, o czym pan mówi, patrząc na te programy i zachwycając się tym, co oni robią. Nie wskażę jednoznacznie nikogo. Jest ich tak wielu, że trudno wszystkich spamiętać. Z zespołów lubię Enej. Robią fajną muzykę. To dynamiczne nagrania, ciekawe rozwiązania harmoniczne. Ta próba połączenia popu z elementami folkloru, była bardzo trafna.

Dziękuję za rozmowę
Również dziękuję. Chciałbym na koniec jeszcze tą drogą gorąco podziękować mieszkańcom Kwidzyna, za znakomitą atmosferę, jaką stworzyli w czasie naszego koncertu. Do zobaczenia!

Rozmawiał Arkadiusz Kosiński

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na prabuty.naszemiasto.pl Nasze Miasto